Nadchodzi lato. To czas wakacyjnych wyjazdów, górskich wycieczek i wyjść na plażę. I z tym ostatnim niestety niektóre z nas mogą mieć problem. Wiele kobiet obawia się pokazania na plaży w stroju kąpielowym. Jak się do tego przygotować i nabrać pewności siebie? O samoakceptacji porozmawiamy z Olą Kisiel @kisielle

Olu, czy Twoje ciało jest gotowe na lato?

Tak, moje ciało jest gotowe na lato, jak również na każdą porę roku. Co ważniejsze, wszystkie inne ciała są gotowe na każdą porę roku. Bo taka gotowość na lato to bardzo sprytny trik marketingowy. Nie wiem, czy wiesz, że sam termin „bikini body” został stworzony w 1961 roku przez pewien amerykański salon odchudzający? Marketingowcy znaleźli sposób na zdobycie klientów. Wydarzyło się to zaledwie 15 lat po wprowadzeniu na rynek bikini, które odsłania dużo więcej niż inne kostiumy kąpielowe. Udało się to połączyć w jedną wspólną historię, mówiącą o tym, że na lato trzeba się odchudzać.

Zaskakujące jest to, że to było bardzo dawno temu. To nie były czasy social mediów, gdzie pokazujesz swoje ciało i musi być ono idealne!

To były czasy młodości moich rodziców. Na szczęście termin „bikini body” to amerykański wynalazek i moja mama nie słyszała o tym, że powinna mieć ciało bikini.

A powiedz, skąd się biorą kompleksy. Czy kompleksy biorą się z presji social mediów czy tego, co usłyszeliśmy od innych osób? A może nie potrzebujemy nikogo do tego, żeby te kompleksy znaleźć?

Myślę, że kompleksy zdecydowanie przyszły do nas z zewnątrz. Zastanówmy się nad tym, jakie relacje z ciałem mieliśmy jako dzieci. Od pierwszych momentów, kiedy uświadamiamy sobie, że nasze ciało jest czymś osobnym niż ciało rodziców, zaczynamy się nim fascynować i zachwycać. Gdy patrzę na maleńkie dzieci, które odkrywają swoje stopy i z zachwytem pakują je do buzi, które przyglądają się swoim ruszającym się paluszkom, to myślę sobie, że nie ma w tej relacji miejsca na kompleksy, na poczucie bycia niewystarczającym. To jest zachwyt, że mamy takie coś, co może robić takie fascynujące rzeczy. A potem zaczynamy dorastać.

Dziewczynki dużo szybciej zaczynają słyszeć, że ciało jest wyznacznikiem naszej wartości. Ilekroć spotykają je dawno niewidziani dorośli mówią: “Jak pięknie wyglądasz” albo “Jak wyrosłaś”, albo, co gorsza: “Jak ty rośniesz, chyba masz niezły apetyt”. Te komunikaty zapadają w pamięć tak dobrze, że już 3-4 latki wybierając lalki, po te grube sięgają na końcu. Do tego dodajmy komunikat, że to jak wyglądamy świadczy o nas i o naszych rodzicach.

I niestety często jesteśmy sprowadzane do kategorii ozdoby. Kobiety nie są już własnością mężczyzn, ale są ich ozdobą. I obawiam się, że jeszcze bardzo długo będą. Poza tym dzięki reklamom przemysłu kosmetycznego czy wellness pojawia się w nas pomysł, że nie jesteśmy wystarczające i musimy w sobie coś poprawiać. To idealny model  biznesowy – wymyślić problem i sprzedać coś, co ma pomóc w jego rozwiązaniu, ale de facto nigdy nie działa w 100 procentach.

I wtedy powinno wkroczyć coś takiego jak samoakceptacja. Co dokładnie kryje się pod tym słowem? I czy to coś innego niż ciałopozytywność?

W idealnym świecie wkracza samoakceptacja, w tym nieidealnym i bardziej powszechnym – diety odchudzające, które w wielu przypadkach prowadzą do zaburzeń odżywiania. Samoakceptacja to taka sytuacja, w której nasza wartość nie jest uzależniona od ciała w jakim żyjemy. W którym nasza sylwetka nie świadczy o tym, czy jesteśmy dobrymi czy złymi ludźmi. W którym rozmiar jaki nosimy nie decyduje czy mamy pracę czy nie.

Samoakceptacja jest o relacji jednostki z ciałem. To taka bardzo prywatna cecha. A ciałopozytywność jest o relacji i wartości ciał w społeczeństwie. Sama samoakceptacja nie wystarczy by zmienić rzeczywistość patrząc globalnie, bo nie wpływa na systemową dyskryminację. Ale może bardzo poprawić jakość życia.

Czyli samoakceptacja dotyczy relacji z własnym ciałem, a ciałopozytywność to termin określający nasz pozytywny sposób myślenia o ciałach innych ludzi?

Słowo ciałopozytywność może być słowem trochę mylącym, bo może się wydawać,  że jest ono o relacji z własnym ciałem. O dobrym, pozytywnym stosunku do ciała. W rzeczywistości, ciałopozytywność to ruch polityczny i społeczny, który walczy z systemową dyskryminacją osób, ze względu na ciało, w jakim żyją. W centrum ciałopozytywności są doświadczenia i interesy osób grubych. Ale zmieniając świat dla nich, będzie on lepszy dla wszystkich.

Wspomniałaś o systemowej dyskryminacji. To bardzo źle brzmi!

A jeszcze gorzej się w tej dyskryminacji żyje. Systemowa dyskryminacja jest wtedy, kiedy nie możesz stacjonarnie kupić ubrań w swoim rozmiarze - musisz zamawiać je przez internet i często płacić za nie o wiele więcej. Jest wtedy, kiedy kupując bilet na samolot czy autobus możesz być pewna, że siedzenia nie będą dostosowane do potrzeb twojego ciała. Kiedy przychodzisz do alergologa z zapaleniem spojówek, bo pylą brzozy, a słyszysz, że masz schudnąć. Fatfobia, bo tak nazywa się niechęć wobec osób grubych, leży u podstaw tych wszystkich doświadczeń.

Gdy słucham o czym mówisz myślę sobie, że ta presja społeczna jest bardzo ciężka. W takim razie, czy jest jakaś recepta na zaakceptowanie siebie?

To jest pytanie, które pada bardzo często i niestety nie ma jednej odpowiedzi, która pasowałaby do wszystkich osób. Samoakceptacja jest procesem – to jest droga, a nie cel. I wydaje mi się, że nie ma takiej osoby, która codziennie na 100% się akceptuje. To niewykonalne ze względu na świat, w którym żyjemy. I możemy wykonać mnóstwo roboty nad sobą i relacją ze swoim ciałem, ale zawsze z zewnątrz pojawią się jakieś komunikaty próbujące tę pracę zanegować. I kiedy trafimy na gorszy dzień może się okazać, że nasza samoakceptacja spada.

Ale co zrobić, żeby ona w ogóle się pojawiła? Ja z moimi klientkami podczas coachingu stosuję metodę “żenująco małych kroków”, czyli to są rzeczy tak małe, że nie odczujesz, że wykonujesz jakąś potężną robotę. Zaczynamy od tego, żeby przyjrzeć się naszemu otoczeniu medialnemu. Bo jeżeli otaczamy się, zwłaszcza w mediach społecznościowych, wyłącznie wyidealizowanymi wizerunkami osób, których ciała są idealne, jeżeli konsumujemy treści, które mówią, że szczupłość to zdrowie, spełnienie, sukces i gwarancja szczęścia, to nie będziemy czuć się dobrze w tym ciele, które mamy. Bo pamiętajmy, że nawet modelki z okładek na co dzień nie wyglądają jak modelki z okładek. Sam proces produkowania profesjonalnych sesji zdjęciowych to oświetlenie, makijaż, pozy, świetny sprzęt fotograficzny. Nawet jeżeli nie jest to taki drastyczny photoshop jak z początków lat 2000., to nadal te zdjęcia są retuszowane. To pierwsza rzecz – robimy remanent w tym, co codziennie oglądamy.

W drugim kroku, jeżeli oczywiście tego potrzebujemy, zaczynamy obserwować osoby, które mają podobne do nas ciała. Ale możemy też zaobserwować ludzi o zupełnie innych ciałach od naszego – z innym kolorem skóry, z niedoskonałościami czy niepełnosprawnościami, bardzo grube, niebinarne, z mocnym owłosieniem. Najpierw może to budzić pewien dyskomfort. Ale po jakimś czasie osoba z owłosioną pachą czy w rozmiarze 60 pozująca w koronkowej bieliźnie nie robi na nas wrażenia.

Potem jednak jest trudniejsze zadanie - trzeba popatrzeć na swoje przekonania. Bo często spotykamy się z fatfobią, którą w sobie mamy. Trzeba zastanowić się, skąd się biorą te przekonania, jak je zastąpić. Pomoże w tym rzetelna wiedza. Na szczęście jest jej mnóstwo. Po angielsku zaczęłabym od podcastu “Maintenance Phase” i książki “The body is not an apology”. Po polsku polecam “Obsesję piękna” Renee Engeln czy podcast „Vingardium grubiosa”, który edukuje w temacie akceptacji grubości i fatfobii.

Ostatnią rzeczą, o której chciałabym powiedzieć jest to, że musimy zmienić język, jakim mówimy o osobie i o innych. Słowo „gruby” jest neutralnym przymiotnikiem, on nie niesie za sobą znaczenia: leniwy, gorszy, zaniedbany, tak samo jak „szczupły” nie oznacza zdrowszego , lepszego, ładniejszego. Oczywiście wiem, że to może być niewyobrażalnie trudne, zwłaszcza gdy do tej pory “gruby” było wypowiadane pod naszym adresem jako zarzut czy obelga.

Ważne jest, żeby zmienić sposób mówienia o sobie, wyzbyć się autoagresji i  bycia dla siebie najbardziej surowym krytykiem. To jest kilka kroków, które mają prowadzić do zaakceptowania siebie. Ale musimy mieć świadomość, że może to potrwać kilka lat.

Myślę też, że matki mają dodatkową motywację, żeby zadbać o relację ze swoim ciałem. A mamy dziewczynek to już szczególnie. Bo to, jaką my mamy relację z ciałem w dużym stopniu zależy od tego, kto i jak nas wychowywał. Wychowanie ma duży wpływ na to, czy nasze dziecko za 20 lat będzie miało podobne problemy i kompleksy. Będzie widziało mamę stojącą przed lustrem, która narzeka na swój wygląd albo mówi, że będzie jadła tylko sałatę, bo musi jakoś wyglądać w wakacje. A nam, matkom, jest łatwiej zrobić coś dla dzieci niż dla nas samych. Więc możemy trochę się oszukać i pomyśleć, że wcale nie robię tego dla siebie, ale dla moich dzieci. Chociaż tu zaznaczam z całą mocą: możesz zrobić to WYŁĄCZNIE dla siebie. Zasługujesz na to!

 

Zbliża się lato. Myślę, że dla wielu kobiet wizja pokazania się na plaży w kostiumie kąpielowym może być przerażająca. Co byś im poradziła?

Wydaje mi się, że większość kobiet, jakiekolwiek mają ciała,  też się boi. Czy nosisz rozmiar 36 czy 46 możesz mieć kompleksy i obawiać się wyjścia na plażę. Te nasze doświadczenia bycia niewystarczającą są bardzo wspólne. Jeżeli żyjesz w ciele nienormatywnym, to oprócz swojej relacji z ciałem, która może być trudna, żyjesz w świecie, który jest ci nieprzychylny, który Cię dyskryminuje, który nie projektuje dla ciebie przestrzeni publicznej, ubrań, ochrony zdrowia.

Po drugie, myślę, że starałabym się spojrzeć na tę plażę w ten sposób, że nie ma tam kobiet, które wyglądają jak aktorki ze „Słonecznego Patrolu”. Ale że są najróżniejsze ciała, które wszystkie mają prawo cieszyć się słońcem. Po trzecie jesteśmy tak zapracowani, że jeżeli mamy ten urlop, to skupmy się na tym, żeby odpocząć, a nie przejmować się tym, że kobieta cztery parawany dalej wygląda lepiej niż ja.

A co możesz poradzić kobietom, które chciałyby poczuć się lepiej w swoim ciele na plaży?

Jeżeli nasza relacja z ciałem jest problematyczna i wyjście na plażę nas stresuje, to nie robiłabym tak, że w sobotę kupuję kostium plażowy, a w poniedziałek jadę na urlop. Jeżeli możesz, kup sobie ten strój trochę wcześniej, przejrzyj się w lustrze i przyjrzyj się sobie, jakbyś patrzyła na osobę, która jest dla ciebie bardzo ważna. Bo dla nas samych jesteśmy zawsze surowym krytykiem. Dla innych już nie. I powtarzaj to ćwiczenie często, a gdy pojawiają się te myśli, że wyglądam źle, to odejdź od lustra i spróbuj ponownie następnego dnia.

Niektórym osobom pomaga wyjście w tym kostiumie na basen. Dobre są godziny poranne, kiedy jest tam mało osób. To też pomoże nam sprawdzić, czy ten strój jest wygodny. Jeżeli będzie za mały, coś będzie się wżynać czy podjeżdżać, to ten fizyczny dyskomfort będzie się przekładał na niezadowolenie z ciała. Jeżeli mamy osobę, przy której zawsze czujemy się swobodnie i bezpiecznie, to możemy wybrać się z nią na ten basen.

Łatwiej też na pewno jest na plażach zagranicą, gdzie nikt nas nie zna. Może jest to też zasługa innych kultur. Ale to jest ogromny przywilej móc jeździć na takie wakacje. I chyba ostatnia rzecz, którą chciałabym tu powiedzieć to taka, że chyba do niczego bym się nie zmuszała. To nie jest konkurs, kto wytrzyma dłużej. To jest twój urlop i on ma być najpiękniejszy dla ciebie. Wsłuchaj się w to, czego tobie najbardziej potrzeba. I pamiętaj, że każde ciało zasługuje na plażę.

Olu, dziękuję Ci za tę rozmowę. Jestem przekonana, że pomoże ona wielu kobietom w pozytywnym nastawieniu się do wakacyjnych wyjazdów.